Tomasz Włodarczyk Tomasz Włodarczyk
1003
BLOG

Najemnicy dobrej zmiany drogo wyceniają swój patriotyzm

Tomasz Włodarczyk Tomasz Włodarczyk PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Polska aspiruje dziś już nie do roli przystawki głównych rozgrywających w UE, ale do suwerennego, niezależnego państwa kreującego własną wizję polityki regionalnej. Czy się to uda, - zobaczymy. Niewątpliwie jednak aby dorównać lepiej rozwiniętym krajom należy poprawić jakość funkcjonowania instytucji publicznych. W ciągu prawie 1,5 roku od przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość nie nastąpiła odczuwalna dla obywateli poprawa w zakresie wykrywalności przestępstw, jakości szkolnictwa, dostępności służby zdrowia, czasu trwania rozpraw sądowych itp. Oczywiście nie da się tego załatwić od razu, więc poczekajmy. Ale warto w tym czasie wypatrywać ewentualnych symptomów po to, aby ocenić, czy zmiany w ogóle nadciągają, a jeśli tak, to czy będą podążać we właściwym kierunku. Jak na razie działaniem o najdonioślejszym znaczeniu dla przeciętnego obywatela była wymiana kadr kierowniczych w urzędach, służbach mundurowych i spółkach skarbu państwa. Każdy chyba zna kogoś, kto pożegnał się ze stanowiskiem lub kto nagle został wyniesiony niczym rakieta z kosmodromu Bajkonur. Z pewnością jakaś zmiana była potrzebna, bo poprzednia władza usadowiła na synekurach swoich pupilków, a w wielu miejscach wytworzyły się niezdrowe układy towarzyskie - nieformalne spółki drenujące państwową kasę. Tylko co dalej? Czy osoby z nadania PiS nie powtórzą błędów poprzedników, skoro zawłaszczanie państwa praktykowały wszystkie poprzednie ekipy rządzące? No cóż, można powiedzieć: taka jest cena dobrej zmiany. Na dobrą zmianę muszą pracować w terenie w okresie przedwyborczym tysiące ludzi. A że w Polsce trudno jest znaleźć tysiące ludzi chcących pracować pro publico bono, to trzeba zaproponować jakiś żołd dla najemników dobrej zmiany. A zatem wniosek jest taki: część aparatu partyjnego PiS drogo wycenia swoją pracę na rzecz Ojczyzny, co rzuca nieco cień na ich ideowość. Dobrze by było, aby za ceną podążała jakość. Niestety, jak wspomniałem wcześniej, nie wygląda na to, by struktury państwowe pod nowym zarządem funkcjonowały lepiej. Jak na razie nic nie wskazuje na to, by Prawo i Sprawiedliwość wprowadziło nową jakość w zarządzaniu państwem: promowanie kwalifikacji i uczciwości. Trudno bowiem nazwać uczciwą praktykę zawłaszczania stanowisk państwowych, bo oznacza to, że prócz dotacji budżetowej partia rządząca zasilana jest pieniędzmi wypłacanymi jej działaczom z budżetów instytucji, których są zatrudniani bynajmniej nie ze względu na swoje kwalifikacje. Jeśli do tego jeszcze dodamy koszty funkcjonowania TVP, gdzie nadgorliwi najemnicy dobrej zmiany robią partyjną robotę, okaże się, że utrzymanie partii rządzącej jest całkiem kosztowne. Obsadzanie stanowisk swoimi ludźmi nie wróży dobrze planom odchudzania i usprawniania administracji państwowej - zaraz się bowiem rozlegną lamenty od kolegów, szwagrów i wujków z terenu. Profesjonalizacja w sferze publicznej oznaczałaby, że ze stanowiskami musiało by się pożegnać wiele osób z nadania partyjnego. A przecież szkoda, bo to dobrzy ludzie i prawdziwi patrioci.


Zawłaszczanie dobra wspólnego i ogólnie - nadużywanie władzy - to choroba, która trapi polskie tzw. elity od lat i która ma korzenie w PRL-u. Partyjni nominaci na stanowiskach państwowych to mentalni spadkobiercy nomenklatury monopartii. Jeśli chcemy stworzyć nowoczesne, sprawiedliwe państwo, w którym młodzi ludzie widzą dla siebie miejsce, to bardziej niż telewizyjnej papki o sukcesach rządu i kompromitacji opozycji trzeba wykwalifikowanych kadr sprawnie zarządzających instytucjami publicznymi. Tymczasem obecnie mamy do czynienia z księstwami udzielnymi, które tworzą sobie dyrektorzy, naczelnicy, komendanci, rektorzy idący w ślad za swoimi politycznymi mocodawcami. Majątek państwowy nie jest własnością wspólną, a własnością tego, kto nim aktualnie rozporządza, do czasu aż nie nadejdzie kolejna zmiana. Trzeba się więc nasycić i dać zarobić rodzinie oraz kolegom zanim przyjdzie następna ekipa. Kryterium awansu zawodowego nie są kwalifikacje merytoryczne, lecz uległość i służalczość wobec aktualnej władzy, czasami - dla zachowania pozorów - podparte zaświadczeniem potwierdzającym ukończenie niewiele wartych kursów lub studiów podyplomowych. To z kolei oznacza brak motywacji do realnego podnoszenia kwalifikacji zawodowych, a dla ludzi młodych - do rzetelnej nauki, bo przecież wujek z partii coś załatwi, byle mieć papier. A jak wujka brak, to i wykształcenie nic nie da.


Uważam, że Prawu i Sprawiedliwości udało się stworzyć całkiem niezły rząd. Jest więc szansa na pozytywne zmiany na poziomie systemowym. Ale to, jak te zmiany będą wdrażane, zależy w dużej mierze od lokalnych struktur państwowych. Na przykład sama likwidacja gimnazjów nie spowoduje, że nauczyciele nagle zyskają większą motywację do podnoszenia swoich kwalifikacji i że odtąd będą uczyć lepiej. Podstawa programowa to nie wszystko - liczy się przede wszystkim to, jak ta podstawa będzie realizowana oraz kto ją będzie realizował. Dotychczasowe rządy PiS pokazują, że partia ta weszła nieprzygotowana kadrowo do tak masowej wymiany na stanowiskach kierowniczych jaką przeprowadzono. Wyglądało to więc bardziej na dzielenie łupów niż na oczyszczanie państwa. Z kolei braki kadrowe to efekt ośmiu lat rządów PO-PSL - okresu wystarczająco długiego, by przeciągnąć większość ludzi względnie wykwalifikowanych na stronę dawnego układu władzy, bo taki był warunek awansu. Wydawało się wówczas, że PO będzie rządzić aż do kolejnych rozbiorów Polski. Być może nawet takie było założenie w kręgach władzy, roniącej w chwili rozrzewnienia wywołanego drogim (i darmowym) winem łzę nad „państwem teoretycznym” i „kupą kamieni”. Tak czy inaczej, Prawo i Sprawiedliwość nie jest w stanie zaoferować realnego zerwania z praktyką zawłaszczania państwa, która ciągnie się jako choroba będąca przykrym wspomnieniem po zażyłej przyjaźni z sowieckim sąsiadem.


Lubię poniedziałki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka